Kiedy pada- dzieci się nudzą. Rano mgła za oknem i mżawka nie wskazywały na polepszenie pogody. Zeszłam do Jaworek, pojechałam do Szczawnicy. Tam ponad godzinę czekałam aż w końcu przestanie padać. Jak tylko około południa się przejaśniło wypożyczyłam pod Palenicą rower i udałam się w jedynym słusznym w tym przypadku kierunku. Do Czerwonego Klasztoru.
Sama Droga Pienińska, prowadzącą cały czas malowniczym przełomem Dunajca nie okazała się żadnym wyzwaniem. Tylko w jednym miejscu znaki nakazywały zejście z roweru i wprowadzenie go pod górkę- wjechanie nie było jednak problemem. W gruncie rzeczy rower to najlepszy środek transportu na tym szlaku, pieszo byłoby trochę zbyt nudno. Czas przejechania- 1:20.
Czerwony Klasztor- bez zachwytów. Ładnie położony, ale w sumie reszta bez rewelacji. Kofola, kanapki, trochę zdjęć i z powrotem do kraju. Droga w drugą stronę trochę się wydłużyła. Nie padało już od południa więc na tym popularnym szlaku zrobiło się trochę ciasno, zwłaszcza w okolicach przejścia granicznego. Strażnicy nawet nie chcieli na dokumenty patrzeć tylko kiwali głowa z pobłażaniem. Jeśli byłaby ładna pogoda, to pewnie wśród tłumów nie dałoby się w ogóle przejechać.
Po 3,5 godziny zwróciłam rower w wypożyczalni, zawołali 10 zł. Jak na kieszeń studentki- może być. Bus do Jaworek, podejście pod Durbaszkę i po gwarnej Szczawnicy znów cisza i spokój.