Godzina 7.35- wysiadam na dworcu w Zakopanem. Nieprzespana noc w autobusie z kimś kto wylał na siebie flakon niezbyt wysublimowanych perfum przyprawia mnie o ból głowy. Marzę tylko o tym, żeby walnąć się na zarezerwowane łózko w hostelu.
Zimne poranne powietrze trochę mnie orzeźwia. A już całkiem orzeźwia mnie jeszcze ciepłe łóżko po poprzednim gościu- za wcześnie na pracę obsługi hostelu. Zostawiam więc graty, jem szybkie śniadanie i wybieram cel na rozgrzewkę pierwszego dnia w Tatrach- lightowy spacer Kościeliską- ze wskazaniem na plener fotograficzny. :)
Cóż za różnica w porównaniu z latem, gdzie ci klapkowicze? Gdzie te tłumy nieprzebrane? Gdzie toi-toie na każdym zakręcie??? :) Cisza, spokój, błękitne niebo i śnieg skrzący się w porannych promieniach słońca. Tylko uciekając na pobocze przed nadjeżdżającymi saniami zaliczam pierwszą glebę. Ślisko jest.
Przed schroniskiem pustki. Nawet nie zaglądam do środka, rozsiadam się na ławce z widokiem i konsumuję drugie śniadanie. Gdyby tylko mieć taki widok codziennie...
Popołudnie w Zakopanem, szukam sklepu HiMountain na Krupówkach. Zadanie- wypożyczyć na najbliższe dni rakiety śnieżne. Co prawda sprzedawca mi najpierw odmawia, mówiąc, że raków mosiężnych to oni nie mają (lol) ale zaraz chyba przytomnieje, bo przynosi jednak z zaplecza parę rakiet, a nie raków. Krótkie formalności, zostawiam prawo jazdy i kaucję, podpisuję papierek i wysłuchuję przyspieszonego kursu obsługi. Czuję się gotowa do jutrzejszych podbojów :)
Wieczorem w hostelu leniwa atmosfera. Korzystam z netu, czytam i walczę z telefonem, który nagle odmówił obsługi GPRS. Mimowolnie też podsłuchuję recepcjonistki w pokoju obok, które wyśmiewają się z jakiegoś gościa- hmm, gdzie ta etyka zawodowa, no gdzie? Zasypiam o 21.00 rekompensując sobie poprzednią noc.