Wyruszamy w kierunku Kowna, po drodze zatrzymujemy się w skansenie w Rumsziszkach. Trudno powiedzieć, że się zatrzymujemy, bo najpierw kupujemy bilety w głównej kasie a potem autokarem wjeżdżamy na teren skansenu i tymże autokarem się po nim poruszamy. Nie na darmo- skansen powala swoją wielkością i przemyślanym układem. 4 krainy skansenu odpowiadają 4 krainom historyczno-geograficznym Litwy. Są tu Dżukija, Auksztota, Żmudź i Suwalszczyzna pogrupowane w nieduże wsie. Wszystko wygląda bardzo naturalnie, obiekty nie są ściśnięte jak to się widzi chociażby w rodzimych skansenach., domy są otwarte, babuszki siedzą na gankach i tylko wnętrza świadczą o tym, że to ekspozycje. Warto sobie zarezerwować sporo czasu na zwiedzanie tego muzeum pod chmurką, zwłaszcza że jest ono niebywale malownicze.
W Kiejdanach krótki postój, głównie po to aby usłyszeć komunikat o polskich rodach szlacheckich na Litwie i zobaczyć kryptę Radzwiłłów. Następnie postój w Pożajściu, w klasztorze kamedułów. Z zewnątrz nie robi takiego wrażenia, dopiero zwiedzanie bogato zdobionego kościoła przyprawia o zawroty głowy. I koniecznie trzeba to robić z jedną z sióstr mówiących po polsku, która opowie nam wszystkie tajemnice klasztoru. Naprawdę warto!
A potem już prosto do Kowna i zwiedzanie starego miasta. Tutaj ludzi jakby trochę więcej niż w Wilnie i miasto jakieś takie żywsze. Zupełnie inne niż totalnie przesiąknięte historią, również polską, Wilno.
Tym razem śpimy w hotelu oddalonym od centrum, po drugiej stronie rzeki, Hostel 10. Z jednej strony robi dobre wrażenie- świeżo odnowiony, przestronne pokoje, pościel jeszcze nieodpakowana. Ale z drugiej strony dziwnie rozplanowany- do prysznica i umywalek, do kuchni trzeba schodzić labiryntem klatek schodowych 3 piętra w dół (jak ktoś ma to szczęście mieszkać na 4 piętrze), no i znowu te "czasowe" prysznice... Otoczenie hostelu też niezbyt miłe, w pojedynkę lepiej późno nie wychodzić.