Wszystko co dobre szybko się kończy. Ostatni dzień rajdu przywitał nas mgłą i śniegiem za oknem. Jeszcze tylko szybkie śniadanie i ruszyliśmy na szlak.
Okutani w kaptury, czapki, szaliki, rękawiczki i co tam kto jeszcze miał pod ręką, noga za noga wędrowaliśmy w kierunku Jaworzyny Krynickiej. Szlak dość monotonny, spacerowy a jednak czuć już było rajdowe zmęczenie. Zwłaszcza plecy uginały się pod ciężarem wora. Do tego było błotnisto i ślisko. Na pierwszym (upragnionym) postoju pod wiatą w połowie szlaku czekało nas miłe zaskoczenie. Uściskiem ręki "prezesa" i prezentem w postaci znaczka z Hali Łabowskiej zostaliśmy zaszczyceni podobno przy okazji dnia nauczyciela. Każdy z osobna i wszyscy razem. Miły akcent, nie powiem :)
Jeszcze tylko łagodne podejście na Runek, trochę mniej łagodne na Jaworzynę i oto byliśmy. Wydawało mi się, że prawie na Krupówkach. Wielki plastikowy dinozaur, sklepik z ciupagami made in china i do tego ogromna budowa przesłaniająca praktycznie jedną czwartą panoramy. Jaworzyna jako ważny ośrodek narciarski, z kolejką gondolową czyniącą ją dostępną dla wszystkich, straciła niestety swój urok dla prawdziwych turystów. A szkoda.
Na dół część z nas zjechała kolejką, część zeszła (o własnych siłach ;) ), a na parkingu (kolejny plastikowy dinozaur lol) władowaliśmy się do naszego autokaru i zakończyliśmy V rajd studentów TiR i GTiH.