Rano wita nas bezchmurne niebo. Rewelacja- przed śniadaniem jeszcze krótki czas na robienie zdjęć.
Wyruszamy o dziewiątej, od razu w rakietach więc sprawnie pokonujemy oblodzone ścieżki w lesie. W Kużnicach krótki postój, robi się coraz cieplej, prawdziwie wiosenna pogoda. Płacimy za wstęp do parku i idziemy do Murowańca- szlakiem przez Boczań. Na podejściu znowu brakuje tchu, ale pierwszy rzut oka ze Skupniów Upłazu na Babią Górę, na Gorce, na Pieniny i zmęczenie mija. Nie odmawiam sobie zrobienia panoramy w tym miejscu- było warto.
Za przełęczą między Kopami już z górki, za to słońce grzeje jak oszalałe- a ja jak na złość zapomniałam okularów przeciwsłonecznych. Wyglądam jak Chińczyk stale mrużąc oczy, próbując je choć trochę osłonić przed odbitymi od śniegu promieniami. Kiedy dochodzimy do schroniska z ulgą siadam na ławce tyłem do słońca.
Zjadamy w Murowańcu obiad, odpoczywamy a ja psychicznie przygotowuję się do tego, że dopiero połowa dzisiejszej drogi z nami :) Wracamy do przełęczy pod Kopami, tutaj tłumy ze szlaku walą w kierunku Boczania a my schodzimy żółtym szlakiem do doliny Jaworzynki. Cisza i spokój, nikogo absolutnie. Śnieg strasznie mokry i rozjeżdżony, raz czy dwa zaliczam zjazd ale ogólnie rakiety spisują się świetnie. Choć i tak ufam im mniej niż powinnam.
A po południu powtórka z rozrywki czyli znowu podejście do Kondratowej. Zmęczenie daje mi się we znaki i monotonnie stawiam krok za krokiem wpatrując się apatycznie w buty Akosa przede mną. Po dziewięciu godzinach znowu pojawiamy się w schronisku. Po całym dniu wsmarowuję w czerwoną twarz kilogramy kremu.