Tak się złożyło, że w Tatrach byłam pierwszy raz po długim, długim czasie. Ewa, stała bywalczyni, była zatem moją przewodniczką. Na pierwsze wyjście w góry wybrała Rusinową Polanę i to był strzał w dziesiątkę.
Dojechałyśmy na Wierch Poroniec (7 zł od łebka) i uiszczając opłatę wstępu do TPN wyruszyłyśmy na szlak. Hmm tak jakoś krótko było, i płasko- zupełnie inaczej niż sobie Tatry wyobrażałam. Ale za to widoki jakie! Mmmm, tak jeśli chodzi o stosunek wysiłku włożonego w wędrówkę do korzyści widokowych i innych to ten szlak bije wszystkie na głowę.
Sama polana wspaniała i na pewno będzie to miejsce do którego będę wracać jak tylko często się da. Z resztą kto był to wie. I do tego bacówka, z płonącą watrą i ciepłymi odymionymi oscypkami. Mniam.
Po wylegiwaniu się na trawie, podziwianiu panoramy zapierającej dech w piersiach i szaleńczym fotografowaniu wszystkiego dookoła zeszłyśmy szlakiem w kierunku drogi do Moka. Ostatni kawałek, po asfalcie i w rzeszy turystów skutecznie pozbawił nas pozostałości rusinowego klimatu.