Leń się do mnie tego dnia przyczepił. I to ogromny. Może po prostu nastąpił lekki przesyt tym podróżowaniem, chodzeniem po górach.. no nic mi się nie chciało. Znowu zeszłam trochę w dół Chochołowskiej do wylotu szlaku do doliny Starorobociańskiej. Posiedziałam, popatrzyłam sobie na ludzi idących do schroniska (cóż za ciekawy przekrój społeczeństwa polskiego...), popróbowałam strzelić jakieś dobre zdjęcie dorożce, zjadłam coś i w końcu wyruszyłam na ten jakże wielce wymagający i trudny szlak.
Przeszłam się nim w górę może z godzinę. Większość czasu przeznaczając na próby porządnego sfotografowania "rozmytego" strumienia. Jak na pierwsze takie podejścia to nie było źle, nie mogę powiedzieć. A mniejszość czasu przeznaczając na siedzenie i konsumpcję zabranych zapasów. Wróciłam tą samą drogą, znów próbując fotografować oporny potok. W schronisku byłam tego dnia godzinie 16.00. To i tak późno jak na takie bezsensowne włóczenie się :)